wtorek, 14 grudnia 2010

Ciasteczka na choinkę z witrażem :)

Fajnie jest ozdobić choinkę własnoręcznie wykonanymi ozdobami... zwłaszcza takimi, które można zjeść! :)

Oto sprawdzony przepis na choinkowe ciasteczka z cukierkowym witrażem :)

Składniki:

Pół kilo mąki
słoiczek sztucznego miodu
3/4 szklanki cukru (na oko ;))
pół kostki margaryny
łyżeczka sody
2 opakowania przyprawy do pierników (albo po czubatej łyżce cynamonu i imbiru plus ewentualnie aromat/cukier waniliowy)
2 łyżki kakao
2 jajka
5 łyżek mleka
2 łyżki kawy rozpuszczalnej (ja nie dodaję ponieważ nie lubię deserów z kawą)
szczypta soli

na witraże:

1-2 opakowania najzwyklejszych landrynek :)


Przygotowanie:

Margarynę, miód, cukier, sól, mleko z rozpuszczoną sodą, przyprawy i kakao (plus opcjonalnie kawę) rozpuścić w garnku. Po wystygnięciu dodać jajka i dobrze wymieszać. Powstała płynna masa to nasza baza do ciasta. :) Teraz wystarczy ją tylko wyrobić z mąką. Ja dodawałam masę stopniowo do mąki, którą wcześniej wsypałam do miski i wyrabiałam.

Ciasto powinno mieć konsystencję takiej dobrze wyrobionej gliny ;) Nie powinno być klejące tylko raczej twarde i plastyczne.

Ciasto wałkujemy i wycinamy dowolne kształty, ale w taki sposób, żeby środek ciastka był pusty (z tego powodu nasze ciastka muszą być spore). Ja środki wycinałam większym kieliszkiem :)

Ciastka pieczemy około 10-15 minut (kontrolujemy co jakiś czas czy już są gotowe) i pod koniec pieczenia na środku każdego ciastka kładziemy landrynkę. Wtedy już stoimy nad piekarnikiem i patrzymy kiedy cukierek się rozpuści, bo łatwo go spalić (a rozpuszcza się szybko). Gdy ciasteczka są gotowe wysuwamy je z piekarnika i czekamy chwilę aż nasz witrażyk trochę ostygnie.

Przyszedł czas na najtrudniejszy moment... musimy zdjąć ciastka z blachy! ;) Ja podważałam je taką łopatką jak do przewracania placków na patelni (wsuwałam ją pod ciastka aż cały witraż odkleił się od blachy). Musimy się liczyć z tym, że niektóre ciasteczka pękną... no ale wtedy można je zjeść :D


Niestety nie posiadam zdjęć gotowych ciastek, ale może Mama je ma i wrzuci na bloga :)


Dobrej zabawy! :)

niedziela, 7 listopada 2010

Muffinki czekoladowe z tajemnicą




I co ja pocznę, że słodycze tak lubię??? Jeść oczywiście... ale piec w sumie też, szczególnie, gdy są tak mało absorbujące czasowo jak muffinki z tajemnicą. Co to za tajemnica? Już za moment wszystko będzie jasne.

Potrzebne będzie:
  • 250 ml mleka
  • 90 ml oleju
  • 150 g czekolady (ale to nie jest konieczne, jeśli nie macie to też się uda)
  • 2 łyżki kakao
  • 150 g cukru
  • 1/2 łyżeczki sody
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 250 g mąki pszennej
  • 1 jajo

Wszystkie składniki wymieszać i.... czas na tajemnicę:

Ciasto ma byc jak najbardziej grudkowate, wtedy są puszyste, gdy wymieszamy dokładnie na gładką masę bedą ciężkie i twarde :)

Potem napełniamy foremki muffinkowe i pieczemy w temp. 180 C przez ok 30 minut. I zjadamy ze smakiem albo z kawą :)))





poniedziałek, 25 października 2010

Pieróg ruski pieczony




PIERÓG RUSKI PIECZONY :)))


Łatwiejszej i szybszej potrawy ze świecą szukać :D
Potrzeba niewiele: (porcja dla 2-3 osób)

4 ziemniaki ugotowane
ok 20 dag sera białego
1 większa cebula
pół szklanki śmietany
2 ząbki czosnku ( nie żałuj czosnku, nie będzie ostry po pieczeniu, a aromat da znakomity )
sól (vegeta) pieprz do smaku

1 opakowanie ciasta francuskiego

Jak to zrobić?

Cebulkę usmażyć.
Wymieszać z serem, śmietaną, posiekanym czosnkiem i przyprawami.
Postarać się nie zjeść jeszcze w tym momencie.

Na cieście francuskim układać warstwami ziemniaczki i masę serowo - śmietanową.
Złożyć w kształt pieroga, upiec w temperaturze 180-200 stopni C przez około 30 minut, aż się apetycznie zrumieni. I już :D Mniam, mniam....

( aaaa... zawodowo byłoby posmarować naszego pieroga jajkiem, albo chociaż wodą, żeby się lepiej rumienił.)

piątek, 2 lipca 2010

Bułeczki na śniadanko :)





Nie ukrywam, że nie lubię robić śniadań.
Zanim "wejdę na obroty" mija niestety trochę czasu i do pracy mi się zabrać nie chce...
Toteż pomysł pieczenia bułeczek rano nie był czymś dla mnie radosnym. Dopóki nie natrafiłam w internecie na przepis na bułki, które przygotowuje się wieczorem, a piecze rano.
Nooo... na taką ilość pracy, jaką jest wstawienie blaszki do piekarnika to mogę się zgodzić. Takie świeżo upieczone pieczywko ma jeszcze jedną zaletę- wystawiasz wszystko na stół i domownicy z zapałem komponują swoje zestawy- ciepłe bułeczki z masłem i miodem.... z serkiem.... z powidłami śliwkowymi... Jakoś na wędlinę w tym przypadku nikt się nie rzuca.
Albo zestaw amerykański- masło orzechowe i dżem :)))
No tak, ale jednak odrobinkę pracy wieczorem wykonać trzeba i tu jest własnie opis co należy zrobić:


1 czubata łyżka masła rozpuszczonego
1 szklanka mleka
1/2 kg mąki
1 jajko
plaska łyżeczka soli
1 opakowanie drożdży instant

Z tych produktów (ważne, by nie były z lodówki, ale w temperaturze pokojowej) zagniatamy ciasto. Musiałam troszkę podsypywać mąką, bo mi się kleiło do rąk. Gdy już będzie gładkie, formujemy bułeczki i układamy je na blaszce. Możliwe, że dobrze byłoby pozwolić im wyrosnąć. Ale przepis mówił wyraźnie, że od razu trzeba wstawić do lodówki. I wstawiłam. A rano do piekarnika, nagrzanego do 250 stopni i piekłam około 25 minut. Żeby były bardziej apetyczne przed pieczeniem posmarowałam je odrobiną mleka. Można posypać makiem, sezamem, ale gładkie też fajnie smakują i wyglądają. I co najważniejsze- faktycznie wyrosły. Cud jakiś, czy co? :)))
Pyszne, gdy ciepłe.... Ale tez zimne były bardzo dobre. Z tej porcji wyszło mi 14 bułeczek.

niedziela, 25 kwietnia 2010

Murzynek, czyli coś, co zawsze się udaje :)





















Gdy byłam mała (hehe, mała to jestem nadal, więc jeszcze raz: )
Gdy byłam dzieckiem, mama piekła ciasto, które uwielbiałam, bo było czekoladowe. Mama je uwielbiała, bo zawsze się udawało, a do tego prawie zawsze były w domu składniki do niego. Murzynek... Tyle lat i przepis się nie zestarzał :)))

Polewa:

2 szkl. cukru
1 szkl. wody
2 łyżki kakao
1 kostka masła
To co wyżej wrzucić do garnka i gotować ok 4 minutki (można dodac zapach, ale po co, skoro kakao pachnie bosko?)

Odlać ok pół szklanki na późniejsze polanie ciasta. Resztę wystudzić.

Ciasto:

2 szkl. mąki
4 jajka
2 łyżeczki proszku do pieczenia

Jajka zmiksować na puszystą masę, dodać mąkę i proszek do pieczenia, wlać wystudzona polewę. Pomiksować chwilę, coby gładkie było, a potem wlać do formy. Ja używam silikonowej, którą smaruję masełkiem, a do zwykłej trzeba jeszcze wsypać bułeczkę tartą. Piec w temp. 180 stopni C około 45 minut. Po wyjęciu lekko przestudzić i polać polewą.
Bardzo lubię to ciasto lekko ciepłe, posmarowane powidłami śliwkowymi... Dobra... wiem, ile to kalorii. Przecież nie mówię, że to zdrowe, czy odchudzające! Mówię, że smaczne! Mniam.... :)))


piątek, 23 kwietnia 2010

mazurek, a może raczej blok czekoladowy


Tak w sumie to nie lubię mazurków. Prawidłowo powinny być zrobione na kruchym cieście, które jest ciężkie, tłuste i błee w ogóle. Ale to, co jest wyżej, czyli warstwa wierzchnia, to już: mniam, mniam! Dlatego skupiam się na tym pysznym "zewnętrzu" a jako spód używam na przykład wafli, albo herbatników.
I uwaga-bez spodu też można... jeśli dodatkowo nie ozdobię "mazurkowo" to powstanie tradycyjny czekoladowy blok, który kiedyś, w czasach braków słodyczy w sklepach, mamy robiły w zastępstwie czekolady.

szklanka mleka (niepełna)
3/4 szkl. cukru
kostka masła
500 dag mleka w proszku
3 łyżki kakao
1 gorzka czekolada rozpuszczona
bakalie różne i ile chcecie
masa kajmakowa

Mleko zagotować z cukrem. Dodać masło i rozpuścić. Przestudzić.
Wsypać powoli (mieszając) mleko w proszku i kakao, a potem rozpuszczoną czekoladę. Dodajemy bakalie.
Rozkładamy na waflu (lub herbatnikach) i wierzch smarujemy masą kajmakową.
Jeśli to ma być mazurek to ozdabiamy. Jeśli nie, zjadamy, gdy tylko wystygnie. :D




poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Wielkanoc...


Po ostatniej sobocie 10 kwietnia, która pozbawiła energii większość Polaków-myślałam, że długo tu nie zajrzę. Że po co, dla kogo, że bez sensu. Ale potem pomyślałam, że właśnie po TO - dla pamięci. Bo nie wiadomo co wydarzy się jutro. A Wielkanoc będzie i za rok... Za dwa lata też. I za piętnaście :)
I dlatego przepisy na moje ulubione wielkanocne potrawy muszą być spisane... No to do roboty:

PASCHA WIELKANOCNA

Potrawa, której w moim rodzinnym domu nie było. I u męża też nie. Skąd zatem ta tradycja w mojej kuchni?
Kilka lat temu pojechałam z mężem do Krakowa. Obiad na Kazimierzu, potem deser, który mnie zdziwił i oczarował. "Pascha" - tak o tym dziwnym serniku powiedział kelner. Po powrocie do domu znalazłam przepis, który mówił, że do tej potrawy potrzebny jest ser i bakalie. Zrobiłam... No i klapa... Może nie najgorsze, ale najlepsze też nie :)))
Potem gdzieś przeczytałam, że można paschę zrobić inaczej. Próby, błędy, a potem zadowolenie- właśnie tak miało być!
Tyle wstępu, a teraz już nie truję tylko zdradzam tajemnicę...

Składniki (na około 12 porcji)

1 litr mleka
1 litr śmietanki kremówki
6 jajek
1 kostka masła
15 dkg cukru
orzechy
migdały
rodzynki
i co Wam jeszcze do głowy przyjdzie z tzw "bakaliowych"
cukier waniliowy (kto zauważył, że już w sklepach nie ma cukru waniliowego, tylko WANILINOWY?)
czekolada (na polewę)

Jajka ubijamy z częścią cukru na puszysta masę. W garnku gotujemy mleko i powoli wlewamy je do ubitych jajek (mieszać trzeba, żeby się nie zrobiły kluseczki). Potem wlewamy do tego śmietankę. Pomału ogrzewamy, żeby się zwarzyła, tworząc delikatny serek (wypraktykowałam, że jeśli idzie to zbyt wolno, można dodać kilka łyżek kwaśnej śmietany).
Wykładamy takie zwarzone mleko na sitko, pokryte gazą i czekamy aż się odsączy i przestygnie.
Delikatnie uciskamy.
Resztę cukru ucieramy na puszysty krem z masłem. Ciągle ucierając, dodajemy nasz serek. Najlepiej robić to mikserem, ale ponieważ nasz "zdechł" tuż przed Świętami to i bez mechanizacji się obyło.
Do tej pysznej masy serowej dodajemy bakalie, pilnując nieustannie by rodzina niezbyt często próbowała, albo zamiast 12 porcji wyjdzie nam jedna, a tej nie podzielicie sprawiedliwie za nic!
Wykładamy do miseczki lub dwóch mniejszych, wyłożonych gazą, wkładamy do lodówki. Następnego dnia wykładamy na talerzyk i polewamy rozpuszczoną czekoladą. Tyje się od samego czytania tego przepisu, no nie?

Niestety zdjęcia tej potrawy nie mam. Nie zdążyłam zrobić. Za rok zrobię i paschę i zdjęcie. Tzn. mam taką nadzieję :) A ponieważ bez zdjęcia tak pusto to dlatego na tej pięknej fotografii zamieściłam Szaszłyka. On jako przedstawiciel gatunku szynszyli nie jest jadalny. Paschy też nie lubi. Pożera za to książki. Tzn. chciałby, ale mu nie pozwalam. Moje "pożeranie" książek działa jednak mniej destruktywnie!
Następnym razem napiszę o mazurku. To też sztandarowa potrawa na naszym świątecznym stole. Najbardziej lubię mazurki ozdabiać. Dzieci i mąż najbardziej lubią je jeść. I tak jest dobrze.

czwartek, 25 marca 2010

Piróg Biłgorajski :)




Pierwszy raz spotkałam się z tą potrawą będąc z Tatą w Zamościu. Zaintrygowała nas ta dziwna pozycja w menu... i nie żałuję, że spróbowałam! Teraz sama raz na jakiś czas piekę Piróga. Smaczne, zdrowe (bo z kaszą gryczaną)... i mamy gotowy obiad na parę dni.

Proporcje składników dobrałam po kilku próbach wykonania tej potrawy. Można je jednak dowolnie modyfikować.

Będziemy potrzebować:

około 1 kg ziemniaków
około 0,5 kg twarogu
szklanka śmietany
3 jajka
około 400 gram kaszy gryczanej (suchej)
cebulka, boczek, słonina lub kiełbaska
sól, pieprz
mięta (opcjonalnie)

Przygotowanie:

Ziemniaczki gotujemy. Po ugotowaniu, kiedy będą jeszcze lekko ciepłe, odcedzamy je zostawiając na dnie trochę wody. Ugniatamy je tłuczkiem. Następnie dodajemy twaróg, śmietanę i usmażoną cebulkę z boczkiem, słoniną lub kiełbaską (ja czasami dodaję samą cebulkę usmażoną na maśle). Ponownie ugniatamy. Na koniec dodajemy jajka i kaszę gryczaną (suchą!), sól i pieprz plus ewentualnie miętę (ja nigdy nie dodaję, ale może warto spróbować?). Wszystko dokładnie mieszamy i odstawiamy na minimum pół godziny aż kasza "zbierze" trochę wilgoci z masy.
Pieczemy około 1,5 godziny w podłużnej foremce nasmarowanej masłem i posypanej bułką tartą lub mąką. Muszę się przyznać, że ja piekę trochę dłużej, ponieważ lubię przypieczoną skórkę.


Po upieczeniu czekamy aż piróg wystygnie i dopiero wtedy wyjmujemy z foremki. Proszę nie popełniać tego błędu co ja i nie próbować go wyjmować kiedy jest jeszcze ciepły :p Całość wyskoczyła wtedy na blat i bynajmniej nie była kształcie, który próbowałam uzyskać używając foremki :)

Przed podaniem kroimy piróga w plastry (grubość około 3 cm) i smażymy na maśle na złoty kolor. Podajemy z kubeczkiem kefiru, zsiadłego mleka lub maślanki :)
Najlepiej smakuje na drugi dzień, trzeci dzień :)


Danie to wyjątkowo przypadło do gustu osobnikom płci męskiej... rasy zarówno ludzkiej jak i kociej :)

Smacznego!

wtorek, 23 marca 2010

Pająk z Góry Katsuragi

Książka dziwna... Jakby dwoista :) Bo po pierwsze wątek sensacyjny (porwanie młodej Japonki przez tajne służby z Północnej Korei). A po drugie jak gdyby reportaż z tego dziwnego kraju... Ale to w sumie nic dziwnego: książka ma bowiem dwóch autorów: Waldemar M. Bujko- doktor nauk humanistycznych, muzykolog, dziennikarz i publicysta jest znanym twórcą powieści sensacyjnych.
Profesor Waldemar J. Dziak, dyrektor Centrum Studiów Wschodnich PAN, autor kilkunastu książek poświęconych historii najnowszej krajów bałkańskich oraz Dalekiego Wschodu, jest uznawany za jednego z najwybitniejszych znawców Korei Północnej. (nawiasem mówiąc za swoja twórczość ma zakaz wstępu do kraju Kim Dzong Ila)
Przepisów kulinarnych nie było, ale może warto dla eksperymentatorów zapisać takie drinkowe "cudo" ???

"...do wielkiego kufla, pełnego schłodzonego, lekkiego jasnego piwa wstawił delikatnie pełen bardzo mocnej śliwowicy szklany kieliszek o kształcie medycznej bańki. Ciemna, paląca dojrzałą słodyczą śliwowica stała sobie na dnie kufla i powoli mieszała się z goryczką budweisera..."

PS. Kto spróbuje to proszę o opinię :)


niedziela, 21 marca 2010

Szeptem (czyli ploteczka)

Ania postanowiła powtórzyć swój kulinarny sukces z ciastem czekoladowym. Zapytała:
-To gdzie jest ten przepis?
-No, na naszym blogu! - odpowiedziałam
-A jaki ten blog ma tytuł?
-No nie żaaartuj.... Nie pamiętasz?!
-Coś tam z kotem było..... hmmm... "Kot, czarownica i stara szafa?"

PS. poważnie się zastanawiam kim jestem w tym trio. Kotem nie. Czarownicą? Jak znam życie to raczej starą szafą.

środa, 17 marca 2010

Franio :)

Franio nie potrafi jeszcze gotować... Ale potrafi jeść.
Jedzenie jest jego sensem życia. Dobrze jak się ma sens życia, prawda?....

sobota, 13 marca 2010

Ciasto z czekoladą i przygodami :)


Naszło nas... tzn. mnie i moja młodszą. Jeszcze jej tu nie było, ale dziś zaistnieje z pełnym impetem! :)
Ciasto miało być baaaardzo czekoladowe i do tego wcale nie mało kaloryczne (patrz przepis niżej, wstawiony przez Magdalenkę). Do tego z białą czekoladą dla równowagi kolorystycznej.

Wyzwania podjęła się AnnaMaria uwielbiająca sztukę kuchenną (takie malutkie kłamstwo)
Tatuś zakupił potrzebne składniki (dlatego dostanie też solidna porcję) :

2 tabliczki gorzkiej czekolady
1 czekolada biała
1 masło
1,5 szklanki cukru
100 g mąki
6 jajek

Czekolada gorzka powędrowała do małego garnka, wstawionego do dużego garnka z gorącą wodą i została poddana tzw. kąpieli wodnej, czyli po prostu rozpuszczona razem z masłem. W tym czasie AnnaMaria fantastycznie ubiła białka. Postawiła je na szafce obok. Żółtka i cukier zmiksowała, dodała mąkę i czekoladę z masłem i wszystko wypadło jej na stół. Winny był mikser, nie ona (tak powiedziała) :) Zajęta zbieraniem wszystkiego w odpowiednie miejsce, czyli do miski, zdążyła zapomnieć o odstawionych ubitych (fantastycznie zresztą) białkach. Mama przypomniała. (Miała jakąś wyjątkową, niespotykaną bystrość umysłu na szczęście dla ciasta. )
Najwięcej radości dało AnnieMarii rozbijanie czekolady, możliwość odreagowania wkurzenia na mikser się przydała. Po zmieszaniu wszystkich składników, udało się przełożyć masę do silikonowej tortownicy. Ok 40 minut ciasto piekło się w temperaturze 180 C

Efekt wizualny jak na zdjęciu, smakowy... mmmmmm... pycha. Sprzątanie kuchni po szaleństwach nastolatki - bezcenne! :)

Kotlety jak placuszki, czy też - placuszki jak kotlety


Czytanie kryminałów pobudza wyobraźnię kulinarną w moim przypadku! :) No i dzisiaj na obiad zaserwowałam obok pieczonych ziemniaczków i sałaty lodowej- placuszki z piersi kurczaka.
3 piersi z kurczaka
2 jaja
2 malutkie bułeczki, najlepiej niezbyt świeże
1 duża czerwona papryka
1 średnia cebulka
przyprawy: vegeta, pieprz

teraz nabierzmy siły na siekanie:
kurczaka
cebuli
papryki
bułeczek (wcześniej okrojonych ze skórki)

Jak już posiekaliśmy wszystko-włóżmy to do michy i pomieszajmy dokładnie z jajkiem i przyprawami. Powstanie nam "ciasto" w sam raz do nakładania łyżką. Nakładamy więc na gorący olej na patelni i usmażmy pięknie rumiane placuszki-kotlety. I już. Można jeść. Są pyszne. :)

niedziela, 28 lutego 2010

Pancakes z mąką owsianą


Smażenie amerykańskich naleśników na śniadanie o godzinie 22 ma swoje zalety:

1. rano masz z głowy

2. możesz chapsnąć coś późnym wieczorem pod pozorem spróbowania jakie są efekty twoich kuchennych zmagań

3. wieczorem w kuchni cisza i spokój i nikt nie przeszkadza w jednoczesnym podczytywaniu książki (tym razem to opowieść o huraganie: Paul Quarrington "Potęga huraganu")

No to przepis wypróbowany i chwalony przez Rodzinkę:


3 jajka
3 łyżki cukru
1 szkl mąki zwykłej
1 szkl mąki owsianej
3 łyżki rozpuszczonego masła
3 łyżki śmietany
1 szklanka mleka
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody oczyszczonej
1/2 łyżeczki soli

Skąd wziąć mąkę owsianą? Otóż pewnie można ją kupić, ale ja po prostu mielę w malakserze płatki owsiane i już :)

Jajka ubijamy z cukrem na bardzo gęsty kogel-mogel. Dodajemy pozostałe składniki (masło oczywiście wystudzone)
Potem na rozgrzanej patelni smażymy nakładając ciasto łyżką (po dwie na jeden placek)
Ja używam takiej patelni z wzorkiem plastra miodu i nie potrzeba już do smażenia tłuszczyku żadnego.
Podajemy z powidłami, dżemem, syropem klonowym , albo jak nam się chce to możemy ugotować gesty syrop z brązowego cukru i wody. Wtedy jest baaardzo amerykańsko i smacznie :) (a dupka rośnie)
Co do lektury wymienionej wyżej- kuchennie nie jest, na razie tylko alkohol spożywają, ale kto powiedział, że przepisu na drinki tu nie będzie?

czwartek, 25 lutego 2010

Placki po węgiersku :)

Od jakiegoś czasu dochodziły mnie w domu słuchy, iż chcianoby spróbować tu placka po węgiersku (którego nigdy się nie jadło) :p Cóż, w końcu pękłam i postanowiłam poszukać odpowiedniego przepisu i wykonać placuszki. Polecam przepis, z którego korzystałam. Jest prosty, nie wymaga wielu składników i przede wszystkim danie jest pyszne :)

Składniki na placki:

ziemniaki (około kilogram)
cebulka (jedna mała powinna wystarczyć, ale ja dałam dużą bo uwielbiam cebulę)
2-3 łyżki mąki
przyprawy (ja poza solą i pieprzem dodałam też trochę ostrej papryki w proszku)

Sposób przygotowania placków:

Ziemniaczki ścieramy i odsączamy koniecznie wodę. Następnie ścieramy cebulę i mieszamy ją z ziemniakami. Na koniec dodajemy mąkę i przyprawy :) Na patelni z dodatkiem oleju smażymy dosyć spore placki.


Składniki na sos:

500 g mięsa wieprzowego (ja użyłam łopatki bez kości, ale może też być np. karkówka)
2 duże cebule
sporo ostrej papryki w proszku
łyżka koncentratu pomidorowego (opcjonalnie)
czosnek
woda

Sposób przygotowania sosu:

Mięsko kroimy w dość drobną kostkę i wrzucamy na patelnię. Smażymy aż nabierze złotego koloru. Szatkujemy cebulkę i dodajemy ją do mięsa. Całość przyprawiamy solą i pieprzem. Mięsko z cebulką podlewamy wodą i dusimy kilka minut. Przekładamy wszystko do garnka i uzupełniamy mniej więcej dwiema szklankami wody.

Uwaga! :) Kolejność jest celowa, ponieważ podczas duszenia woda "zbiera" smak przysmażonego mięska z patelni i później w garnku mamy już gotową, aromatyczną bazę.

Pozwalamy aby sosik się pogotował około 30 minut. W tym czasie mięso zmięknie. Całość przyprawiamy dodatkowo solą, pieprzem i sporą ilością czerwonej, ostrej papryki. Dodajemy również posiekany lub przeciśnięty przez praskę czosnek i koncentrat pomidorowy.

Na koniec, jesli to konieczne, zagęszczamy sos mąką (ja użyłam mąki ziemniaczanej).




Podano do stołu... :)




Jak widać na załączonym obrazku placki podajemy złożone na pół (no dobra, moje były ułożone jeden na drugim, bo były za małe żeby je złożyć :p). Sosik pakujemy do środka (między warstwy placka) oraz polewamy nim wierzch. Na górę warto również dodać kapkę kwaśnej śmietamy.

Ideałem byłoby gdybyśmy mieli w domu ogórki kiszone i położyli kilka plasterków na sos (ten między warstwami placka). Ja tak zrobiłam i świetnie wzbogaciło smak potrawy. Z tego co wiem, niektórzy ścierają ogórka na tarce i dodają do sosu podczas gotowania ;)

SMACZNEGO!

piątek, 19 lutego 2010

Lasagne, wampiry i wilkołaki...

No to zgodnie obietnicą wracamy do książki Nicky Pellegrino. Lasagne... Oj, dużo pracy czeka tych, którzy chcą zrobić wszystko sami - może pójdziemy na kompromis i nie będziemy robić ciasta tylko wykorzystamy gotowe płaty? ( no - na przykład wymyślmy sobie, że nam się bardzo spieszy... jak codziennie zresztą! )
Sos, zwany w książce "Włoskie wesele"- ragu , teoretycznie powinno się robić z mięsa mielonego. Ale Pieta, jedna z bohaterek, takiego mięsa nie cierpi. Więc to będzie sos z siekanej wołowiny.
Dwa befsztyki z polędwicy należy rozbić tłuczkiem. Potem podsmażamy je i zalewamy dwiema szklankami czerwonego wina. Zostawiamy na małym ogniu.
W tym czasie siekamy cebulę, odrobinę selera i czosnek - wrzucamy na rozgrzaną oliwę z oliwek, podsmażamy i dodajemy pomidorki z puszki, troszkę koncentratu pomidorowego, sól, pieprz. Jak będzie "bulgotało" to wrzucamy tam befsztyki, wlewamy odrobinę winka i dusimy przez kilka minut. Resztę wina wypijamy. Befsztyki wyjmujemy na deseczkę i siekamy w miarę drobno. Znowu mięsko trafia do rondla i się dusi, aż do miękkości- ale nie pytajcie ile to zajmie, bo wszystko zależy od rodzaju mięcha. Zakładając, ze mamy troszkę czasu możemy poczytać, a ci bardziej zdyscyplinowani powinni pomyśleć o beszamelu, który będzie niezbędny, więc może czytanie jeszcze na chwilkę odłożymy...
6 dag masła
2 łyżki maki
1/2 l mleka
gałka muszkatołowa
sól, pieprz
Masło rozgrzać w rondelku, dodać mąkę, mieszać dłuższą chwilkę , aż się zrobi z tego jednolita masa. Dodać powoli mleko, cały czas mieszając, aż to, co było stałe zamieni się w płynne. Dodać sól, pieprz i gałke muszkatołową, zagotować, poczekać aż zgęstnieje (mieszać trzeba - najlepiej trzepaczką, wypraktykowałam)

Teraz złożymy nasza lazanię w całość (żeby nie powiedzieć "do kupy", bo to raczej niezbyt apetyczne)
Naczynie żaroodporne smarujemy sosem ragu, a potem układamy warstwami: ciasto, sos, ciasto, sos, aż nam się skończą składniki. Polewamy na wierzchu beszamelem i wkładamy do piekarnika.(180 C - przez około 40 minut)
Teraz mamy wreszcie trochę czasu na książkę, (gary umyją się same, ha,ha)
Przeczytałam pierwsza cześć sagi Zmierzch. W końcu się złamałam i sięgnęłam po te literaturę dla nastolatek "Emo". No i własnie kończę tom drugi. Wciągnęło mnie, kurcze... Mam skojarzenia z Harrym Potterem (taaaa... też literatura dla kobiety w moim wieku :P )
Przepisów z tej książki nie będzie bo:
1. wampiry żrą tylko krew
2. wilkołaki też na surowo wszystko
3. ludzie w małym amerykańskim miasteczku, jak wynika z tej lektury - jedzą wyłącznie pizzę, zapiekanki i jakieś takie inne badziewie.
No ale w końcu to nie książka kucharska, ale przeznaczona dla nastolatek historia miłosna, z której morał jest taki, że miłość wszystko zwycięża i o to chodzi, a jak się jest w tak uduchowionym stanie to żreć nie trzeba...

poniedziałek, 15 lutego 2010

Włoskie wesele

Po (świetnej zresztą) serii książek o Indiach, Afryce, Japonii, o islamie, życiu w Australii i Chinach, zatęskniło mi się do literatury europejskiej i z przyjemnością wystartowałam dziś z powieścią Nicky Pellegrino "Włoskie wesele".
Pierwsza strona książki i już miła niespodzianka:
[tu będzie cytat, żeby nie było, że to moje, ok?]

„To bardzo łatwe. Po co komuś w ogóle potrzebny przepis? Córki pomagały mi w przygotowaniu tej potrawy, kiedy jeszcze były małymi dziewczynkami. Przyrządzacie po prostu sos neapolitański. Co to znaczy, że nie wiecie jak? Cose da pazzi! No dobrze, objaśnię wam. Oto, czego potrzeba:

2 bakłażany

1 cebula

1 słoik tomato passata

2 jajka

zwykła mąka

sól

pieprz

bazylia

dużo startego parmezanu

trochę startej mozzarelli

oliwa z oliwek

olej roślinny

Oto mój sposób przyrządzania tego dania. Najlepszy, oczywiście. Najpierw pokrójcie bakłażana w plasterki, nie za grube i nie za cienkie. posólcie i zostawcie na godzinę na cedzaku, żeby obciekły. Spłuczcie sól zimną wodą i osuszcie warzywa czystą ściereczką.

Teraz przygotujcie sos neapolitański. Posiekajcie drobno cebulę, podsmażcie na oliwie z oliwek i wlejcie tomato passata. Dodajcie bazylię, szczyptę soli i pieprzu i gotujcie na wolnym ogniu przez 20 minut. Teraz wasza kuchnia cudownie pachnie,co?

Roztrzepcie dwa jajka ze szczyptą soli i pieprzu. Każdy plasterek bakłażana zanurzcie w mące, a potem w roztrzepanym jajku. i smażcie na oleju aż zrobią się złocistobrązowe.

O, i nie żałujcie oleju. Mannagia chi te muort, ludzie zawsze przejmują się olejem. Lejcie z butelki porządnie, nie po kropelce.

Ułóżcie smażonego bakłażana w płytkim żaroodpornym naczyniu - nie więcej niż trzy warstwy - polewając każdą sosem neapolitańskim i posypując obficie utartym parmezanem. Obrzućcie z wierzchu całość mozzarellą i pieczcie przez 20 minut w temperaturze około 150◦C.

(Tak, tak, wiem, że dwa bakłażany to za dużo, ale kto się oprze pokusie skosztowania paru kawałków prosto z patelni?)

Uwaga Addoloraty: Papo, aż trudno w to uwierzyć.Nic dziwnego, że masz wysoki poziom cholesterolu.”

No właśnie - co tam cholesterol. Nie myślmy dziś o nim. Tym bardziej, że jak widzę, niejeden przepis na włoskie dania w książce znajdziemy. To ja się zabieram do czytania, a jak coś smakowitego znajdę to ugotuję. I napiszę. Albo odwrotnie :d

sobota, 6 lutego 2010

Zupa z granatów



Czy ugotuję kiedykolwiek zupę z granatów? Myslę, że nieprędko. Ale przeglądając notes z książkami przeczytanymi w tym roku,natrafiłam na ten właśnie tytuł: Marsha Mehran „Zupa z granatów”.
W Irlandii pojawiły się trzy siostry z Iranu. Uciekły z kraju, ogarniętego islamską rewolucją, dlatego chcą żyć w spokoju i po prostu normalnie. Ale budzą nieufność, niechęć… Powoli jednak zaczynają kusić mieszkańców miasteczka egzotycznymi, pełnymi aromatu potrawami. Ktoś kiedyś powiedział: przez żołądek do serca. No właśnie…
Książka bogata w zapachy i smaki. A do tego pełna przepisów,każdy rozdział rozpoczyna opis innej potrawy. Nie da się tej książki czytać „na głodniaka”. Jeśli się odchudzasz – przemyśl, zanim zaczniesz czytać oczko3
Nie lubisz gotować, kuchnia Cię nudzi? Nie obawiaj się - to nie jest książka kucharska. To jest książka o życiu, a w życiu, cóż.... czasem trzeba coś "wtrząchnąć" język2
A to jeden ze smakołyków, zaserwowany przez Marshę Mehran:

Bakława
4 szklanki brązowego cukru
1 szklanka wody
pół szklanki wody różanej
pół kg łuskanych orzeszków pistacjowych, posiekanych
pół kg blanszowanych migdałów, posiekanych
2 łyżki stołowe mielonego kardamonu
1 łyżeczka mielonego cynamonu
15 cienkich mrożonych płatów ciasta filo
pół szklanki niesolonego masła, stopionego
Dwie szklanki cukru z wodą i wodą różaną zagotować w średniej wielkości rondlu. Odstawić do wystygnięcia. Orzechy, migdały, kardamon, cynamon i pozostałe 2 szklanki cukru miksować przez 1 minutę.Odstawić. Posmarować masłem 5 płatów ciasta filo i wyłożyć nimi natłuszczoną blachę o wymiarach 33 na 23 cm. Na cieście rozprowadzić cienką, równą warstwę mieszanki orzechowej i przykryć ją kolejnymi pięcioma posmarowanymi masłem płatami ciasta. Czynność powtarzać aż do całkowitego zużycia mieszanki. Na wierzchu ułożyć pięć ostatnich posmarowanych masłem płatów ciasta. Ostrym nożem ponacinać paski wzdłuż i po przekątnej, aby uzyskać kształt rombów. Piec godzinę w temperaturze 180oC. Z wierzchu polać syropem cukrowo-różanym. Przed podaniem schłodzić.

Mama, czyli Basia :)

Dla mnie gotowanie jakoś nierozerwalnie wiąże się z .... czytaniem :d Czytam, gotuję, troszkę myślę... Można tak na raz? Ano można, wypraktykowałam! :p Rodzina się już nie śmieje, widząc mnie z książką w kuchni, kiedy "kotlety" dochodzą, a zupka pyrkocze na "ogniu" (kurczę, jak to napisać w przypadku kuchenki elektrycznej? Na rozgrzanej płycie? Niech będzie na ogniu jednak...)
Zauwazyłam, że najlepiej się wtedy czyta kryminały i thrillery :d no... dobra, te książki dla kobietek też, a jeśli jeszcze o potrawach jakichś opowiadają, to już jest pięknie. Spróbuję tu pisząc o gotowaniu - wrzucić słów kilka o tym, co czytam - w ramach rozmów "miedzyludzkich" z moją córką, która mieszka troszkę daleko ode mnie! A ponieważ i miłość do czytania "po przodkach" odziedziczyła to może jej się to przyda?:)

Dietetyczne Brownie :)



Każdy czasem ma ochotę na coś słodkiego, czekoladowego... ale cóż zrobić kiedy jesteśmy na diecie? Beztłuszczowe Brownie :) Smakuje lekko, trochę piankowo i co najważniejsze nie zawiera zbędnych kalorii!

składniki:

3 białka
1/4 szklanki cukru (można zastąpić słodzikiem lub glukozą)
pół szklanki soku jabłkowego
pół szklanki mąki
3 łyżki kakao
pół łyżeczki proszku do pieczenia

przygotowanie:

Białka lekko ubijamy, dodajemy resztę składników i pieczemy 30 minut (temp. 180 C)





To był chyba najłatwiejszy na świecie przepis na ciasto :)

Jeśli podzielimy ciacho na 10 kawałków to każdy będzie miał zaledwie 54 kcal :)

piątek, 5 lutego 2010

Sajgonki - Wiosenne Rolki :)




Nigdy szczególnie nie przepadałam za kuchnią chińską/japońską/wietnamską. Te potrawy kojarzyły mi się głównie z ryżem wymieszanym z warzywami i kawałkami kurczaka. Na szczęście z wiekiem przekonałam się, że kuchnia dalekiego wschodu może być nie tylko pyszna, ale i wyjątkowo urozmaicona.

Na studiach poznałam koleżankę, która podpowiedziała mi jak zrobić Sajgonki (Spring Rolls). Miałam dobrą nauczycielkę- jej tata jest Wietnamczykiem. Od tamtej pory regularnie przygotowuję to danie. Przepis ten jest na tyle "elastyczny", że właściwie jedynym wymaganym składnikiem jest papier ryżowy.

Przedstawiam tutaj przepis na najczęściej goszczący u mnie na stole rodzaj sajgonek. Zapewniam jednak, że do środka można "zapakować" zupełnie inny farsz (z innego mięsa, z ryby, owoców morza, bez mięsa). Również w kuchni wschodu, w zależności od regionu, sajgonki różnią się od siebie zarówno farszem jak i sposobem przygotowania.


Składniki:

opakowanie papieru ryżowego
2 woreczki ryżu lub makaronu ryżowego
mięso mielone
2-3 marchewki
kapusta pekińska
jedna cebula
2-3 ząbki czosnku
chińskie grzybki mung
sos sojowy
sos słodki chilli
sos ostry chilli


Przygotowanie:

Gotujemy ryż lub przygotowujemy makaron ryżowy. Mięsko smażymy w woku aż się zrumieni. Dodajemy cebulkę posiekaną w kostkę i czekamy aż lekko zmięknie. W tym czasie trzemy marchewkę lub kroimy ją w słupki (ja kroję w słupki). Dodajemy marcheweczkę do woka. Wszystko solimy i wlewamy odrobinę sosu sojowego. Kroimy kapustę pekińską (w paseczki) i dorzucamy ją do woka, ale dopiero wtedy, kiedy marchewka zmięknie. Po dodaniu kapusty wrzucamy do naszego farszu jeszcze 2-3 ząbki czosnku (posiekane lub starte) i posiekane, namoczone grzybki mung (jeśli lubimy przysmażone grzybki, możemy je dodać wczesniej- ja tak robię :))
W czasie kiedy nasza kapusta spokojnie sobie mięknie, przyprawiamy farsz. Dolewamy więcej sosu sojowego, sos słodki chilli (tego nigdy nie żałuję bo nadaje potrawie charakterystyczny smak), sos chilli ostry (który można z powodzeniem zastąpić świeżymi papryczkami chilli lub chilli w proszku). Poza tym czarny pieprz i sól. Wszystko dodajemy "na oko" co chwilę próbując czy smak już nam odpowiada.
Na sam koniec dodajemy ryż i wszystko dokładnie mieszamy.

Lekko studzimy farsz i przygotowujemy papier ryżowy (zazwyczaj instrukcja jest na opakowaniu). Arkusze lekko moczymy w wodzie (ciepłej) aż staną się mięciutkie i elastyczne. Układamy arkusz na drewnianej desce (wtedy mniej się klei). Nakładamy farsz i zawijamy tak jak krokiety :) Koniecznie (!) zostawiamy zawinięte sajgonki do wyschnięcia. Brzegi wtedy się mocno skleją i nie będziemy mieli niespodzianek podczas smażenia.
Smażymy sajgonki w głębokim tłuszczu aż nabiorą złotego koloru.





Kilka słów na koniec...

Sajgonki można podawać z sałatką z kapusty pekińskiej, ale ja najczęściej podaję je same. Na stole powinny się również zneleźć sosy (sojowy, słodki i ostry chilli), gdyż sajgonki najlepiej smakują maczane w sosiku przed ugryzieniem :)





Ciekawym rodzajem sajgonek są "świeże" sajgonki. Nie smażymy ich w tłuszczu a do środka dodajemy świeże lub gotowane/blanszowane warzywa i krewetki, ryby lub np. kurczaka :) Jest to wersja zdrowsza i na pewno bardziej dietetyczna.





Smacznego! :)