sobota, 31 maja 2014

Skrzydełka w sosie (prawie) barbecue





Wyszły pyszne, więc nie zwlekam tylko zapisuję...
Potrzebne nam będą:

  • skrzydełka kurczaka
  • dwie spore cebule
  • kilka ząbków czosnku
  • 3 - 4 łyżki cukru (może być brązowy)
  • przecier pomidorowy - około dwóch łyżek
  • ocet winny - około dwóch łyżek
  • przyprawy - sól, papryka, chilli, odrobina oregano lub innych suszonych ziół
  • olej


Skrzydełka oczyszczamy z resztek piórek, odcinamy najcieńszą część z każdego skrzydełka (można użyć do zupy), tniemy na dwa kawałki - w miejscu stawu.
Przyprawiamy mieszanką oleju z solą i chilli, posypujemy ziołami, po wymieszaniu odstawiamy na ok. 15 minut.
W małym garnuszku przygotowujemy syrop z cukru z odrobiną wody - musi mieć złoty kolor.
W tym czasie gdy syrop sobie "pyrkocze" - wykładamy skrzydełka na patelnię i smażymy. Gdy się podsmażą na złoty kolor, podlewamy niewielką ilością wody i dusimy kilka minut. Dodajemy pokrojoną w kosteczkę cebulę, dusimy razem. Do skrzydełek dodajemy ocet winny, wlewamy gorący syrop. Mieszamy. Po 3 minutach dokładamy przecier pomidorowy, a po chwili - czosnek. Dusimy (podlewając ci kilka minut wodą) do miękkości, mnie to zajęło ponad godzinę. Sos musi mieć konsystencję płynnego miodu.
Smacznego!



czwartek, 8 maja 2014

Tygrysie bułeczki (tiger bread) :)

Kiedy ma się dużo pracy... trzeba koniecznie posprzątać, zrobić pranie i coś upiec ;)
Dziś przypomniał mi się chleb tygrysi. Jakiś czas temu było o nim głośno, kiedy mała dziewczynka napisała list adresowany do sieci supermarketów Sainsbury's z pytaniem, dlaczego ten rodzaj chleba nazywa się tygrysi, skoro powinien nazywać się żyrafi (giraffe bread). Dziewczynka otrzymała odpowiedź... nazwa pieczywa została na stałe zmieniona.

Chleb tygrysi wywodzi się z Holandii. Można go kupić w wielu krajach, w tym w Polsce... I słusznie! Jest pyszny. Baaaardzo chrupiąca skórka, mięciutki, "bułeczkowaty" środek. Czasem udawało mi się go kupić w pobliskim sklepiku osiedlowym. Dziś jednak postanowiłam zrobić go sama... Zdecydowałam się jednak na 6 mniejszych bułeczek :)

Na początku przygotowujemy zaczyn:

4 łyżki mąki
7 g drożdży instant
łyżeczka cukru
1/4 szklanki wody

Wszystko mieszamy i odstawiamy na 15 minut. Następnie przystępujemy do przygotowania ciasta.

Składniki na ciasto:

zaczyn,
250 g mąki pszennej
160-170 g wody (lub mieszanka wody i mleka)
łyżeczka cukru
łyżeczka soli
1,5 łyżki oleju sezamowego (ważne!)

Ciasto wyrabiamy (10-15 minut) i odkładamy do wyrośnięcia na około godzinę.

Najbardziej charakterystyczną cechą tego chlebka (czy też bułeczek) jest chrupiąca, popękana skórka. Uzyskujemy ją dzięki posmarowaniu ciasta przed upieczeniem specjalną "pastą".

Skorupka tygrysia:

łyżeczka drożdży instant
60 ml ciepłej wody
łyżeczka cukru
1/4 łyżeczki soli
60 g mąki ryżowej (ja nie miałam w domu mąki ryżowej, więc zmieliłam odpowiednią ilość ryżu w młynku do kawy)


Kiedy ciasto wyrośnie, formujemy bułeczki lub bochenek i odkładamy do ponownego wyrośnięcia na 20 minut. Po tym czasie smarujemy wierzch ciasta pastą do skorupki (robimy to obficie, mniej więcej jedna pełna łyżeczka pasty na bułeczkę). Odstawiamy na 10-15 minut już bez przykrycia, żeby pasta lekko wyschła. Pieczemy 20 minut w temperaturze 180 stopni (opcja "góra dół") lub 40-45 minut chlebek. Jeśli zdarzy się, że skorupka nabierze już złotego koloru a środek będzie nadal surowy, należy przykryć chleb folią aluminiową i piec dalej. W przypadku pieczenia bułeczek nie było takiej potrzeby :)

Polecam!




środa, 7 maja 2014

Szybciutki chlebek - test pieczenia w piekarniku halogenowym

Na urodziny dostałam piekarnik halogenowy :) Dla mnie prezenty w postaci wyposażenia do kuchni są zawsze trafione. Oczywiście już pierwszego dnia (a właściwie pierwszej nocy) postanowiłam upiec w nim szybki chlebek. Od Mamy dostałam też wcześniej zakwas, więc była to dla mnie również pierwsza próba upieczenia chleba z jego dodatkiem.

Składniki podaję w ilościach "na oko", ponieważ po prostu weszłam do kuchni i wrzuciłam do miski to, co wydawało mi się słuszne ;) Wśród nich znalazły się:

mąka - około 1,5 szklanki
sól - duża szczypyta
pół łyżeczki drożdży suszonych
trzy pełne łyżki zakwasu żytniego
łyżeczka cukru
oliwa z oliwek - 1,5 łyżki
ilość wody odpowiednia do wyrobienia dość luźnego ciasta

Na początku zrobiłam zaczyn z zakwasu, drożdży, cukru, wody i odrobiny mąki. Pozwoliłam mu posiedzieć sobie w spokoju około 20 minut. Zdecydowałam się na dodatek drożdży, ponieważ pierwszy raz pracowałam zarówno z takim piekarnikiem jak i z zakwasem, dlatego chciałam się dodatkowo zabezpieczyć ;) Później dodałam resztę składników i wyrobiłam ciasto. Mąki dosypywałam bardzo oszczędnie, jedynie odrobinka na wierzch jeśli zaczęło się kleić. W ten sposób otrzymałam ciasto bardzo miękkie i lekkie, ale też ładnie odchodzące od dłoni i naczynia.

Zdecydowanie najważniejsze jest właściwe wyrobienie ciasta. Ja robię to przez około 15 minut, mocno napowietrzając i solidnie rozcierając ciasto na stolnicy lub blacie.

Ciasto wyrastało dwukrotnie. Po pierwszych 30 minutach odgazowałam je (uderzyłam w nie mocno pięścią), następnie jeszcze raz zarobiłam, uformowałam bochenek i pozwoliłam mu rosnąć kolejne 30 minut pod przykryciem. Piekłam chlebek około 25 minut w temperaturze 180 stopni.

W czasie pieczenia chleb dwukrotnie spryskałam wodą, a następnie zrobiłam to samo dwukrotnie po wyjęciu go z piekarnika. Dzięki temu skórka kostkuje (pęka w taki sposób jak to widzimy czasem na bochenkach z piekarni) :)









Efekt końcowy był znakomity :) Jedynym minusem pieczenia w tego typu urządzeniu jest słabe grzanie od spodu. Przez to chleb na kilkanaście minut odwróciłam na drugą stronę, żeby złapał równomierny kolor. :) 


wtorek, 6 maja 2014

Kuchenne Rewolucje w Kętrzynie czyli tropem Magdy Gessler



Pierwszego dnia naszego majówkowego wypoczynku w Giżycku, zaraz po podróży, obejrzeliśmy w telewizji odcinek "Kuchennych Rewolucji". Jako że nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji odwiedzić żadnej restauracji biorącej udział w programie, zdecydowaliśmy, że następnego dnia wybierzemy się do pobliskiego Kętrzyna do "Zajazdu Pod Zamkiem" (tym bardziej, że efekty przeprowadzonych rewolucji zdawały się być znakomite).

Restauracja serwuje kuchnię przedwojenną, szlachecką. Stąd też w menu możemy znaleźć klasyczne dania z dziczyzny jak również dawno już zapomniane pączki z mięsnym nadzieniem.

zdjęcie pochodzi ze strony: www.masuria.eu


Ponieważ zdecydowaliśmy się odwiedzić lokal już następnego dnia po emisji programu w telewizji spodziewaliśmy się, że ruch będzie ogromny. Tak też było. Parking pod restauracją był pełen, jednak po kilku minutach udało nam się zaparkować właściwie przed samym wejściem ;)

Pomimo tłoku, już po kilku minutach składaliśmy zamówienie przy sporym, eleganckim stoliku. Kelnerka, która nas obsługiwała była uprzejma, choć widać było, że strasznie się spieszy. Zamówiliśmy pączki z wątróbką i koniakiem (przystawka, która wykorzystana była w czasie promocji lokalu na ulicach Kętrzyna), krem z białych ryb (chcieliśmy zamówić barszcz z kołdunami, ale niestety już go zabrakło) i pulpety z dzika.

Pączki okazały się być największym zaskoczeniem tego obiadu.


Słodkawe, lekkie i zarazem wilgotne ciasto (jak przystało na najlepszej jakości pączki) nadziane zostało farszem z wątróbki i koniaku. Wierzch pączków posypany został dość obficie parmezanem, koperkiem i odrobiną cukru pudru. Zamówiliśmy jedną porcję (3 sztuki) na dwie osoby, ale powiem szczerze, że gdyby nie zdrowy rozsądek bylibyśmy w stanie pochłonąć dużo, dużo więcej ;) Pączki nie były przesiąknięte tłuszczem. Słodkawy smak doskonale pasował do delikatnego nadzienia z wątróbki, a dodatek parmezanu jakby przełamywał całość. Już szykuję się na próbę odtworzenia tego dania w warunkach domowych, bo jest to jedna z bardziej zaskskujących rzeczy jaką miałam przyjemność kosztować.


Mała wpadka przytrafiła się obsłudze podczas serwowania nam zupy. Danie otrzymałam tylko ja ;) Marcin musiał obejść się smakiem. Jak się okazało, Pani kelnerka po prostu źle zanotowała zamówienie, jednak widząc jaki mają ruch jestem w stanie zrozumieć tę pomyłkę. W zamian otrzymaliśmy jeszcze jedną porcję pączków gratis, co chyba pocieszyło trochę Marcina ;)




(przepraszam za jakość zdjęcia, ale robione było "na szybko", kiedy już zaczęłam jeść :p) 

Zupa krem bardzo mnie zaskoczyła. Pierwszy raz jadłam zupę rybną, wcześniej jakoś nigdy do mnie nie przemawiała... ale ta była naprawdę dobra. Lekko słodkawa, doprawiona oliwą z oliwek, gładka i gęsta. Dodatkiem do zupy była grzanka z ciemnego pieczywa "posmarowana" solidną porcją wędzonej ryby. Zdecydowanie polecam.

Przed podaniem dania głównego spotkało nas kolejne małe rozczarowanie. Podeszła do nas Pani kelnerka i poinformowała, że niestety została już tylko jedna porcja pulpetów z dzika. W związku z tym zamówiliśmy jedną porcję pulpetów i dodatkowo kotlet schabowy z kapustą zasmażaną.

Niestety, zaczęliśmy pałaszować jedzonko tak ochoczo, że nie pamiętaliśmy o zrobieniu zdjęcia :(

Pulpety z dzika były bardzo dobre. Lekko twarde, jednak zakładam, że taki już urok tego rodzaju mięsa. Kotleciki polane były sosem własnym (fajnie doprawiony i całkiem smaczny). Do tego dania podano nam również puree ziemniaczane (smaczne i świeże) oraz surówkę z czerwonej kapusty. Surówka zasługuje na sporą pochwałę. Była bardzo chrupiąca i przyprawiona prażonymi ziarnami słonecznika.

Kotlet schabowy z kością również był niczego sobie. Chrupiący i bardzo delikatny. Na ogromne uznanie zasługuje zasmażana kapustka - jak u mamy! :) Do tego podano również puree ziemniaczane - takie samo jak w poprzednim daniu.

Ceny w restauracji są dość przystępne. Pączki kosztują 9 zł za porcję, krem z ryb to koszt 10 zł. Dania główne z dziczyzny są oczywiście najdroższe. Za puplety z dzika zapłaciliśmy 30 zł, jednak porcja jest bardzo solidna. Kotlet schabowy kosztował 19 zł. Są to oczywiście ceny za pełne danie, a nie za samo mięsko.

Reasumując, z czystym sumieniem polecamy wizytę w lokalu "Zajazd Pod Zamkiem". Z pewnością jakość serwowanych tam potraw trafi w gusta nawet najbardziej wymagających smakoszy ;) 

Ściąga: Jak zrobić pyszną kawę?

Czy lubicie kawę? Ja jestem w tej kwestii bardzo wybredna... Lubię kawę parzoną (z fusami), ale musi być to kawa dobrej jakości. Kawy rozpuszczalnej nie lubię, a wszelkie "wariacje na temat" z dodatkami (mleko, syropy, lody) traktuję już jako deser, spożywany od święta, a nie codzienny napój... :)

Poniżej przedstawiam Wam kolejną ciekawą ściągawkę dzięki której przygotujecie różne ciekawe wersje energetyzującego napoju. :)

Smacznego!