Po ostatniej sobocie 10 kwietnia, która pozbawiła energii większość Polaków-myślałam, że długo tu nie zajrzę. Że po co, dla kogo, że bez sensu. Ale potem pomyślałam, że właśnie po TO - dla pamięci. Bo nie wiadomo co wydarzy się jutro. A Wielkanoc będzie i za rok... Za dwa lata też. I za piętnaście :)
I dlatego przepisy na moje ulubione wielkanocne potrawy muszą być spisane... No to do roboty:
PASCHA WIELKANOCNA
Potrawa, której w moim rodzinnym domu nie było. I u męża też nie. Skąd zatem ta tradycja w mojej kuchni?
Kilka lat temu pojechałam z mężem do Krakowa. Obiad na Kazimierzu, potem deser, który mnie zdziwił i oczarował. "Pascha" - tak o tym dziwnym serniku powiedział kelner. Po powrocie do domu znalazłam przepis, który mówił, że do tej potrawy potrzebny jest ser i bakalie. Zrobiłam... No i klapa... Może nie najgorsze, ale najlepsze też nie :)))
Potem gdzieś przeczytałam, że można paschę zrobić inaczej. Próby, błędy, a potem zadowolenie- właśnie tak miało być!
Tyle wstępu, a teraz już nie truję tylko zdradzam tajemnicę...
Składniki (na około 12 porcji)
1 litr mleka
1 litr śmietanki kremówki
6 jajek
1 kostka masła
15 dkg cukru
orzechy
migdały
rodzynki
i co Wam jeszcze do głowy przyjdzie z tzw "bakaliowych"
cukier waniliowy (kto zauważył, że już w sklepach nie ma cukru waniliowego, tylko WANILINOWY?)
czekolada (na polewę)
Jajka ubijamy z częścią cukru na puszysta masę. W garnku gotujemy mleko i powoli wlewamy je do ubitych jajek (mieszać trzeba, żeby się nie zrobiły kluseczki). Potem wlewamy do tego śmietankę. Pomału ogrzewamy, żeby się zwarzyła, tworząc delikatny serek (wypraktykowałam, że jeśli idzie to zbyt wolno, można dodać kilka łyżek kwaśnej śmietany).
Wykładamy takie zwarzone mleko na sitko, pokryte gazą i czekamy aż się odsączy i przestygnie.
Delikatnie uciskamy.
Resztę cukru ucieramy na puszysty krem z masłem. Ciągle ucierając, dodajemy nasz serek. Najlepiej robić to mikserem, ale ponieważ nasz "zdechł" tuż przed Świętami to i bez mechanizacji się obyło.
Do tej pysznej masy serowej dodajemy bakalie, pilnując nieustannie by rodzina niezbyt często próbowała, albo zamiast 12 porcji wyjdzie nam jedna, a tej nie podzielicie sprawiedliwie za nic!
Wykładamy do miseczki lub dwóch mniejszych, wyłożonych gazą, wkładamy do lodówki. Następnego dnia wykładamy na talerzyk i polewamy rozpuszczoną czekoladą. Tyje się od samego czytania tego przepisu, no nie?
Niestety zdjęcia tej potrawy nie mam. Nie zdążyłam zrobić. Za rok zrobię i paschę i zdjęcie. Tzn. mam taką nadzieję :) A ponieważ bez zdjęcia tak pusto to dlatego na tej pięknej fotografii zamieściłam Szaszłyka. On jako przedstawiciel gatunku szynszyli nie jest jadalny. Paschy też nie lubi. Pożera za to książki. Tzn. chciałby, ale mu nie pozwalam. Moje "pożeranie" książek działa jednak mniej destruktywnie!
Następnym razem napiszę o mazurku. To też sztandarowa potrawa na naszym świątecznym stole. Najbardziej lubię mazurki ozdabiać. Dzieci i mąż najbardziej lubią je jeść. I tak jest dobrze.
Pascha... pycha! :)
OdpowiedzUsuń:))) nie liczymy kalorii w przypadku paschy, bo to w końcu tradycja, a tradycja jest najważniejsza! :)
OdpowiedzUsuńA widzisz co usiluje skonsumować Szaszłyk?