sobota, 13 grudnia 2014

Domek z piernika - idealna świąteczna ozdoba :)

Domki z piernika mają w sobie magię :) Wyglądają uroczo i smakują pysznie (pod warunkiem, że lubimy aromatyczny smak świątecznych przypraw). Ich przygotowanie relaksuje, a jeśli zdecydujemy się budować je wspólnie z najbliższymi to mamy gwarancję doskonale spędzonego czasu.







Domki buduję z dokładnie takiego samego ciasta jak pierniczki choinkowe. Poniżej podaję przepis na "budulec" ;)

Składniki:

500 g mąki
Słoiczek sztucznego miodu 
Około ¾ szklanki cukru
Pół kostki masła lub margaryny
Łyżeczka sody 
2 jajka
5 łyżek mleka 
Szczypta soli
Łyżka kakao
Łyżka cynamonu
Łyżeczka imbiru
Łyżeczka goździków w proszku
(opcjonalnie opakowanie przyprawy do piernika)


Masło (lub margarynę), miód, cukier, sól, przyprawy i mleko rozpuszczamy w garnuszku na wolnym ogniu. Kiedy masa będzie jednolita wbijamy jajka, dosypujemy mąkę przesianą z sodą i powoli dodajemy do zawartości garnka. Warto mieszać wszystko w większej misce, wtedy jest dużo łatwiej (ciasto jest dość kleiste i gęste). Kiedy nasze ciasto ma konsystencję miękkiej plasteliny, zawijamy je w folię i pozwalamy mu odpocząć w lodówce przynajmniej 15 minut.

Aby wyciąć ściany domku, najlepiej przygotować sobie wcześniej wzór/szablon wycięty z papieru do pieczenia. Później, po rozwałkowaniu ciasta, wycinamy elementy ostrym nożykiem lub nawet (OSTROŻNIE!) skalpelem :) Całość pieczemy kilka-kilkanaście minut w zależności od wielkości elementu. Ciastko jest gotowe, kiedy brzegi są lekko złote. Jeśli mamy ochotę to w miejscu okien można rozpuścić landrynki (będą udawały szyby). 

Poza fragmentami domku przygotowuję również ciastkową podstawkę, na której wszystko później sklejam. Jako kleju używam rozpuszczonego cukru. "Podwórko" dekoruję dodatkowo choinkami/bałwankami :) Całość ozdabiam lukrem (białym oraz kolorowym, który tworzę poprzez dodanie barwników spożywczych). 

Zdjęcie domku, które tu załączam, pochodzi z tamtego roku. Na te święta planuję kolejną budowę :) Oczywiście pochwalę się efektami :) 








czwartek, 13 listopada 2014

Pobyku Burger, Steak & Bar - recenzja

W czasie długiego weekendu postanowiliśmy wybrać się na jakieś dobre jedzonko. Wybór padł na Pobyku Burger, Steak & Bar. Jednym z czynników, który spowodował, że wybraliśmy akurat to miejsce był fakt, że lokal był otwarty 11 listopada. Część z miejsc, które wcześniej braliśmy pod uwagę, była zamknięta. Coraz więcej osób decyduje się świętować w sposób trochę mniej tradycyjny i wspólnie z bliskimi wybiera się do barów czy restauracji. Za możliwość odwiedzenia lokalu w Święto Niepodległości Pobyku Burger zasługuje więc na duży plus.

Z zewnątrz lokal wygląda bardzo interesująco. Niewielkich rozmiarów, przeszklony od frontu budynek przyciąga uwagę już z daleka.





Wnętrze lokalu jest bardzo oryginalne. Przywodzi na myśl wizytę w jakimś klimatycznym, amerykańskim barze, gdzie przyjaciele spotykają się na piwko i dobre jedzonko. Siedząc przy stoliku czułam się trochę jak bohaterka młodzieżowych książek: wokół panowała luźna atmosfera, słychać było śmiechy ludzi... na stole oranżada i burger! :)

Już od progu powitała nas radosna obsługa lokalu. Co warto podkreślić nie było słychać grzecznego, lecz trochę pośpieszającego pytania "co podać?". Moim zdaniem jest to ważne. Menu było dla mnie nowe, chciałam chwilkę przemyśleć co chcę zamówić, a miła Pani czekała cierpliwie za barem nie poganiając nas.






Pobyku Burger oferuje naprawdę szeroką gamę dań. Nie jest ich zbyt dużo (co zdecydowanie przemawia na plus), jednak są różnorodne. Poza burgerami zamówić można również steki (w tym klasyczny Rib Eye Steak oraz wysokiej jakości Fillet Mignon). Dodatkowo, Pobyku oferuje nam policzki wołowe, befsztyk wołowy i carpaccio.

Jako że sztandarowymi daniami lokalu są zdecydowanie burgery, wiedzieliśmy od początku, że to właśnie je zamówimy. Marcin zamówił klasycznego Cheese Burgera. Ja nie mogłam się zdecydować, również miałam ochotę na klasykę, jednak ostatecznie wybrałam Goat Burgera.




Cheese Burger Marcina składał się z 200 g wołowiny, obowiązkowego sera cheddar, pomidora, sałaty, ogórka piklowego oraz sosu 1000 wysp. Mój Goat Burger natomiast, poza mięsem (również 200 g) zawierał grillowaną paprykę, pyszny, kremowy kozi ser, karmelizowaną cebulę, rukolę oraz sos miodowo-musztardowy.

Bułki były odpowiednio przypieczone, nie suche, lekko chrupiące i miękkie w środku. Mięso, które uznać możemy za serce dania, było świeże, wysokiej jakości, soczyste i odpowiednio wypieczone (chrupiące na zewnątrz, bardzo soczyste w środku). Widać, że postawiono tutaj na smak jakości, a nie nadmiar kamuflujących przypraw. Zarówno ser w Cheese Burgerze jak i w Goat Burgerze spełniły swoją rolę doskonale. Na pewno nie były z najniższej półki, szczególnie ser owczy, kremowy i wyrazisty, ale bez charakterystycznego dla wersji budżetowych przykrego posmaku. Na uwagę zasługuje również karmelizowana cebulka - lekko słodkawa, delikatnie przysmażona.

Do naszych burgerów zamówiliśmy dodatkowo frytki i surówkę coleslaw. Dodatki kosztowały 5 zł, co wydaje się być w stu procentach słuszną ceną. Frytki były świetne - grube i chrupiące. Coleslaw natomiast mógłby być odrobinę lepiej przyprawiony, ale mimo to stanowił fajny "przerywnik".

Dania zostały podane na papierowych, dość solidnych tackach pokrytych pergaminem. Jedyna rzecz w sposobie serwowania, która mogłaby zostać zmodyfikowana, to sztućce. Podany został plastikowy widelec, który słabo radził sobie z frytkami. Mniej więcej w połowie posiłku poprosiliśmy o noże. Dostaliśmy porządne, metalowe wersje ;) Byłoby fajnie, gdyby gościom jedzącym na miejscu oferowano "prawdziwe" sztućce.

Ogólnie rzecz ujmując byliśmy bardzo zadowoleni. Jedzenie było pyszne i mocno sycące. Czas spędzony w Pobyku Burger Steak & Bar uznajemy za świetny. Odpoczęliśmy i spróbowaliśmy dań tworzonych z pasją.

Do naszych burgerów przywiązaliśmy aż taką uwagę, że... zapomnieliśmy zrobić własnych zdjęć. Jedyne co mamy to zdjęcie puściutkiego talerza ;) Zaświadczam natomiast, że wszystko przedstawia się dokładnie tak jak fotografiach z sieci.

Zdjęcia użyte w recenzji pochodzą ze stron:
www.pobyku.net
www.facebook.com/pobyku.net

środa, 12 listopada 2014

Surówka z chińskiego baru :)

Czasami, kiedy człowiek nie ma czasu na gotowanie lub kiedy po prostu ma się "smaczek" na tak zwaną "chińszczyznę", udaje się on do, jak to się troszkę brzydko mówi "barówy"/"budy"/"budki" ;) Oczywiście nazwa ta może być myląca... W owych barach może nie serwuje się najzdrowszych dań, ale są one w większości przypadków świeże, sycące i pyszne.

W tego rodzaju barach najczęściej zamawia się coś mięsnego (np. kurczak na chrupko, kurczak w cieście, itp.) i do tego podawany jest stały zestaw: ryż i surówka. Sam ryż nie wzbudza szczególnych emocji... natomiast temat surówki przewijał się po sieci już wiele razy. Niby jest to rzecz prosta: kapusta, trochę marchewki, cebula i odrobinka czosnku. Jednak zalewa przez wiele miesięcy stanowiła dla mnie prawdziwą tajemnicę ;)

Trochę poczytałam, przewertowałam fora... i udało mi się to cudo odtworzyć metodą prób i błędów :)

Surówka w stylu baru chińskiego ma masę zalet. Po pierwsze, przygotowuje się ją wyjątkowo szybko. Ja zazwyczaj robię ją w 10 minut, odstawiam na 5 minut i gotowe. Co więcej, jest to rzecz, która przepięknie się przechowuje. Można ją zarówno trzymać w lodówce i jeść jeszcze przez kolejne 3-4 dni, jak również można ją włożyć do gorącego słoika, poczekać aż zakrętka się "zaciągnie" i przechowywać przez kilka miesięcy. Kolejnym plusem surówki jest to, że jest bardzo tania. Składniki do zalewy zapewne każdy ma w domu, a jeśli nie to ich koszt (zakładając, że robimy sporą miskę surówki na kilka dni) wynosi może 1-2 zł.

Surówkę "chińską" podaję zazwyczaj z chrupiącą piersią z kurczaka lub z rybą, z którą smakuje wręcz idealnie.






Składniki:

mała główka kapusty (standardowo białej, ale może być też spokojnie czerwona)
2 średnie marchewki
mała cebulka
1 mały ząbek czosnku (jeśli nie lubicie, można spokojnie pominąć)
1/2 szklanki oleju
1/2 szklanki octu (może być zarówno spirytusowy jak i biały winny)
1/2 szklanki cukru
1 płaska łyżka soli
szczypta pieprzu


Przygotowanie:

Kapustę szatkujemy dość drobno. Marchewkę ścieramy na średnich oczkach tarki. Cebulę kroimy w cieniutkie piórka, a czosnek drobniutko siekamy lub przeciskamy przez praskę. Wszystkie warzywa mieszamy i wkładamy do miski.
Do garnka wlewamy ocet, dodajemy cukier, olej i sól. Zalewę gotujemy aż cukier się rozpuści a następnie jeszcze gorącą wlewamy do miski z warzywami i dokładnie mieszamy. Na koniec doprawiamy pieprzem. Całość odstawiamy na kilka minut, żeby się przegryzła. Oczywiście im dłużej poleży, tym lepiej, ale już po kilku minutach jest pyszna.
Jeśli chcemy włożyć surówkę do słoików, wlewamy do nich również pozostałą na dnie miski zalewę.


Smacznego! :)

piątek, 31 października 2014

Uszka do barszczu lub sosu :)

Do świąt zostało jeszcze trochę czasu. Mimo to już dziś podaję Wam mój przepis na uszka, które idealnie smakują z barszczem czy też z sosem grzybowym. :)

Ciasto:
500g mąki
bardzo ciepła woda
sól
średnie jajko
4-5 łyżek oleju lub masła

Składniki na ciasto dobrze wyrabiamy a następnie odkładamy przykryte folią, żeby odpoczęło.

Farsz:

kapusta kiszona (3/4 szklanki)
suszone grzybki (2 szklanki po ugotowaniu)
cebula
łyżka masła
jajko
sól
pieprz



Jeśli chodzi o ilości poszczególnych składników, musicie zdać się nieco na własny smak. Ja przygotowuję farsz z przewagą grzybów. Niektórzy wolą jednak, jeśli jest w nim więcej kapusty. Proporcje można więc zmieniać dowolnie.

Grzybki i kapustę gotuję do miękkości, cebule smażę na połowie łyżki masła, aż będzie lekko złota. Następnie mielę w maszynce wszystkie składniki. Farsz wstępnie doprawiam solą i pieprzem, wbijam jajko. W garnku z grubym dnem rozpuszczam pozostałą część masła i przekładam do niego farsz. Często mieszając "prażę" nadzienie aż zgęstnieje. Na koniec całość ostatecznie doprawiam i odstawiam do wystudzenia.

Ciasto cieniutko wałkuję, kroję w kwadraciki i formuję uszka. O sposobie formowania pierogów, uszek i innych nadziewanych pyszności będzie jednak osobny wpis. :)






niedziela, 26 października 2014

Tomato Pie... czyli pizza pomidorowa :)

Tomato Pie, czyli właściwie rodzaj pizzy z pomidorami, zostało stworzone na przełomie XIX i XX wieku przez włoskich imigrantów w USA. Jest to danie proste, lekkie i bardzo aromatyczne. Robi się je szybko i nie jest drogie :)

Składniki:

Niezawodne ciasto na pizzę
oliwa z oliwek
dobre pomidory (4-5 sztuk)
ewentualnie łyżka koncentratu pomidorowego
oregano
bazylia
sól
pieprz

Przygotowanie:
Ciasto dokładnie układamy w głębszej blaszce (lub na blaszce płaskiej, tworząc grubsze brzegi). Smarujemy z góry oliwą z oliwek, przykrywamy folią i odstawiamy na 15-20 minut do ponownego wyrośnięcia.

Pomidory sparzamy, usuwamy skórkę, kroimy w średniej wielkości kostkę. Przyprawiamy solą i pieprzem, dodajemy łyżkę oliwy i ewentualnie koncentrat pomidorowy, jeśli same pomidory są mało aromatyczne. Na końcu dodajemy (według uznania) posiekane świeże oregano.

Danie pieczemy około 15 minut w piekarniku nagrzanym do 180 stopni (termoobieg). Po upieczeniu odstawiamy na kilka minut i wyjmujemy z formy. Posypujemy świeżą bazylią i startym serem (parmezanem, grana padano lub innym twardym i dość wyraźnym w smaku).


wtorek, 7 października 2014

Królewski tort (z prawdziwą koroną) ;)

Dziś chciałabym pokazać Wam kolejny z moich tortów :) 


Blaty zrobione były z wilgotnego ciasta a'la red velvet cake. Przełożyłam je masą z kremowego serka. Masę plastyczną tym razem zrobiłam z pianek marshmallow. 

Korona znajdująca się na torcie nie jest jadalna. Jest ona formą pamiątki (można ją z powodzeniem nosić na głowie :D). Zrobiłam ją samodzielnie :) 




niedziela, 14 września 2014

Pasztet z selera

Na taki eksperyment namówiła mnie Kasia (dziękuję!) i muszę przyznać, że rezultat przeszedł najśmielsze oczekiwania. Wystarczyło pół dnia i śladu po pasztecie nie było!


Składniki:

2 duże selery,
1 marchewka,
1 cebula,
5 łyżek soczewicy czerwonej,
1,5 szklanki bulionu,
pół kostki masła,
0,5 szklanki kaszy manny,
2 jajka,
bułka tarta (ilość zależna od wilgotności masy),
pieprz,
sól,
kilka ząbków czosnku.







Wykonanie:

Seler zetrzeć na grubych oczkach tarki, dodać utartą marchewkę i utartą lub posiekaną cebulę. Wcisnąć czosnek i zalać masę bulionem. Dodać masło i gotować około godziny na wolnym ogniu. Gdy seler jest już miękki, a woda w większości wyparowała - przyprawić solą i pieprzem i zostawić do przestygnięcia. Dodać jajka, kaszę mannę i bułki tartej tyle, by masa zrobiła się dość zwarta (ale nie sucha). Zgodnie z podpowiedzią Kasi posypałam pasztet koperkiem (super efekt smakowy i wizualny!) Przekładamy do formy (ja piekłam w silikonowej - jeśli tradycyjna - należy posmarować ją wcześniej masłem i wysypać bułką tartą). Pieczemy w temperaturze 180-190 °C przez 60 minut.
Smacznego!

czwartek, 4 września 2014

Biszkopt Rafaello (przepis Agi)


Ten przepis odleżał swoje, ale być może dlatego, że jak sobie przypomnę ten smak... od razu mam ochotę wszelkie diety rzucić w kąt! Jest pyszne, a Agnieszka zdradziła wszystkie tajemnice wykonania :)


Ciasto:
6 jajek
1 ½ szklanki mąki ziemniaczanej
1 ¼  szklanki cukru
1 ½ łyżeczki proszku do pieczenia

Ubijamy pianę z białek na sztywno. Stopniowo zmniejszamy obroty i kolejno dodajemy: cukier, potem żółtka na końcu mąkę ziemniaczaną wymieszaną z proszkiem do pieczenia.
Pieczemy na blasze lub w tortownicy, w nagrzanym piekarniku  do 100 ºC. Jak ciasto podrośnie zwiększamy temperaturę do 175 ºC. Piec około 45 min - NIE ZAGLĄDAĆ!!!
(tortownice, blachę wykładamy specjalnym papierem, smarujemy lekko masłem i posypujemy bułką tartą)

Krem:
3 żółtka
½ szklanki cukru
2 szklanki zimnego mleka
2 cukry waniliowe
2 ½ czubate łyżki mąki ziemniaczanej
kostka masła
wiórka kokosowe

Żółtka ucieramy z cukrem i cukrem waniliowym. Dodajemy mąkę, do tego trochę mleka (mniej niż pół szklanki). Wszystko dobrze mieszamy.
Resztę mleka trzeba zagotować. Do gotującego się  mleka dodajemy – to co wcześniej dzielnie mieszaliśmy ;-) Chwilę gotujemy na małym ogniu. Studzimy.  Do wystudzonej masy dodajemy kostkę masła „Ekstra”, paczkę wiórek kokosowych. Miksujemy.


Posypka:
Paczka wiórek kokosowych
2 łyżki masła
2 łyżki miodu
Wszystko smażymy  na patelni na  złoty kolor. Nie przypalić! Wystudzić!

Ciasto przekroić. Warstwę spodnią smarujemy dżemem morelowym. Potem kładziemy połowę kremu. A na to drugą warstwę ciasta. Na wierzch resztę kremu. I posypujmy posypką. Gotowe!
Smacznego!!!


PS. I Dzięki Aga, znowu mam nadprodukcję ślinianek!
PS. II Za fotkę dziękuję Michałowi :)

sobota, 31 maja 2014

Skrzydełka w sosie (prawie) barbecue





Wyszły pyszne, więc nie zwlekam tylko zapisuję...
Potrzebne nam będą:

  • skrzydełka kurczaka
  • dwie spore cebule
  • kilka ząbków czosnku
  • 3 - 4 łyżki cukru (może być brązowy)
  • przecier pomidorowy - około dwóch łyżek
  • ocet winny - około dwóch łyżek
  • przyprawy - sól, papryka, chilli, odrobina oregano lub innych suszonych ziół
  • olej


Skrzydełka oczyszczamy z resztek piórek, odcinamy najcieńszą część z każdego skrzydełka (można użyć do zupy), tniemy na dwa kawałki - w miejscu stawu.
Przyprawiamy mieszanką oleju z solą i chilli, posypujemy ziołami, po wymieszaniu odstawiamy na ok. 15 minut.
W małym garnuszku przygotowujemy syrop z cukru z odrobiną wody - musi mieć złoty kolor.
W tym czasie gdy syrop sobie "pyrkocze" - wykładamy skrzydełka na patelnię i smażymy. Gdy się podsmażą na złoty kolor, podlewamy niewielką ilością wody i dusimy kilka minut. Dodajemy pokrojoną w kosteczkę cebulę, dusimy razem. Do skrzydełek dodajemy ocet winny, wlewamy gorący syrop. Mieszamy. Po 3 minutach dokładamy przecier pomidorowy, a po chwili - czosnek. Dusimy (podlewając ci kilka minut wodą) do miękkości, mnie to zajęło ponad godzinę. Sos musi mieć konsystencję płynnego miodu.
Smacznego!



czwartek, 8 maja 2014

Tygrysie bułeczki (tiger bread) :)

Kiedy ma się dużo pracy... trzeba koniecznie posprzątać, zrobić pranie i coś upiec ;)
Dziś przypomniał mi się chleb tygrysi. Jakiś czas temu było o nim głośno, kiedy mała dziewczynka napisała list adresowany do sieci supermarketów Sainsbury's z pytaniem, dlaczego ten rodzaj chleba nazywa się tygrysi, skoro powinien nazywać się żyrafi (giraffe bread). Dziewczynka otrzymała odpowiedź... nazwa pieczywa została na stałe zmieniona.

Chleb tygrysi wywodzi się z Holandii. Można go kupić w wielu krajach, w tym w Polsce... I słusznie! Jest pyszny. Baaaardzo chrupiąca skórka, mięciutki, "bułeczkowaty" środek. Czasem udawało mi się go kupić w pobliskim sklepiku osiedlowym. Dziś jednak postanowiłam zrobić go sama... Zdecydowałam się jednak na 6 mniejszych bułeczek :)

Na początku przygotowujemy zaczyn:

4 łyżki mąki
7 g drożdży instant
łyżeczka cukru
1/4 szklanki wody

Wszystko mieszamy i odstawiamy na 15 minut. Następnie przystępujemy do przygotowania ciasta.

Składniki na ciasto:

zaczyn,
250 g mąki pszennej
160-170 g wody (lub mieszanka wody i mleka)
łyżeczka cukru
łyżeczka soli
1,5 łyżki oleju sezamowego (ważne!)

Ciasto wyrabiamy (10-15 minut) i odkładamy do wyrośnięcia na około godzinę.

Najbardziej charakterystyczną cechą tego chlebka (czy też bułeczek) jest chrupiąca, popękana skórka. Uzyskujemy ją dzięki posmarowaniu ciasta przed upieczeniem specjalną "pastą".

Skorupka tygrysia:

łyżeczka drożdży instant
60 ml ciepłej wody
łyżeczka cukru
1/4 łyżeczki soli
60 g mąki ryżowej (ja nie miałam w domu mąki ryżowej, więc zmieliłam odpowiednią ilość ryżu w młynku do kawy)


Kiedy ciasto wyrośnie, formujemy bułeczki lub bochenek i odkładamy do ponownego wyrośnięcia na 20 minut. Po tym czasie smarujemy wierzch ciasta pastą do skorupki (robimy to obficie, mniej więcej jedna pełna łyżeczka pasty na bułeczkę). Odstawiamy na 10-15 minut już bez przykrycia, żeby pasta lekko wyschła. Pieczemy 20 minut w temperaturze 180 stopni (opcja "góra dół") lub 40-45 minut chlebek. Jeśli zdarzy się, że skorupka nabierze już złotego koloru a środek będzie nadal surowy, należy przykryć chleb folią aluminiową i piec dalej. W przypadku pieczenia bułeczek nie było takiej potrzeby :)

Polecam!




środa, 7 maja 2014

Szybciutki chlebek - test pieczenia w piekarniku halogenowym

Na urodziny dostałam piekarnik halogenowy :) Dla mnie prezenty w postaci wyposażenia do kuchni są zawsze trafione. Oczywiście już pierwszego dnia (a właściwie pierwszej nocy) postanowiłam upiec w nim szybki chlebek. Od Mamy dostałam też wcześniej zakwas, więc była to dla mnie również pierwsza próba upieczenia chleba z jego dodatkiem.

Składniki podaję w ilościach "na oko", ponieważ po prostu weszłam do kuchni i wrzuciłam do miski to, co wydawało mi się słuszne ;) Wśród nich znalazły się:

mąka - około 1,5 szklanki
sól - duża szczypyta
pół łyżeczki drożdży suszonych
trzy pełne łyżki zakwasu żytniego
łyżeczka cukru
oliwa z oliwek - 1,5 łyżki
ilość wody odpowiednia do wyrobienia dość luźnego ciasta

Na początku zrobiłam zaczyn z zakwasu, drożdży, cukru, wody i odrobiny mąki. Pozwoliłam mu posiedzieć sobie w spokoju około 20 minut. Zdecydowałam się na dodatek drożdży, ponieważ pierwszy raz pracowałam zarówno z takim piekarnikiem jak i z zakwasem, dlatego chciałam się dodatkowo zabezpieczyć ;) Później dodałam resztę składników i wyrobiłam ciasto. Mąki dosypywałam bardzo oszczędnie, jedynie odrobinka na wierzch jeśli zaczęło się kleić. W ten sposób otrzymałam ciasto bardzo miękkie i lekkie, ale też ładnie odchodzące od dłoni i naczynia.

Zdecydowanie najważniejsze jest właściwe wyrobienie ciasta. Ja robię to przez około 15 minut, mocno napowietrzając i solidnie rozcierając ciasto na stolnicy lub blacie.

Ciasto wyrastało dwukrotnie. Po pierwszych 30 minutach odgazowałam je (uderzyłam w nie mocno pięścią), następnie jeszcze raz zarobiłam, uformowałam bochenek i pozwoliłam mu rosnąć kolejne 30 minut pod przykryciem. Piekłam chlebek około 25 minut w temperaturze 180 stopni.

W czasie pieczenia chleb dwukrotnie spryskałam wodą, a następnie zrobiłam to samo dwukrotnie po wyjęciu go z piekarnika. Dzięki temu skórka kostkuje (pęka w taki sposób jak to widzimy czasem na bochenkach z piekarni) :)









Efekt końcowy był znakomity :) Jedynym minusem pieczenia w tego typu urządzeniu jest słabe grzanie od spodu. Przez to chleb na kilkanaście minut odwróciłam na drugą stronę, żeby złapał równomierny kolor. :) 


wtorek, 6 maja 2014

Kuchenne Rewolucje w Kętrzynie czyli tropem Magdy Gessler



Pierwszego dnia naszego majówkowego wypoczynku w Giżycku, zaraz po podróży, obejrzeliśmy w telewizji odcinek "Kuchennych Rewolucji". Jako że nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji odwiedzić żadnej restauracji biorącej udział w programie, zdecydowaliśmy, że następnego dnia wybierzemy się do pobliskiego Kętrzyna do "Zajazdu Pod Zamkiem" (tym bardziej, że efekty przeprowadzonych rewolucji zdawały się być znakomite).

Restauracja serwuje kuchnię przedwojenną, szlachecką. Stąd też w menu możemy znaleźć klasyczne dania z dziczyzny jak również dawno już zapomniane pączki z mięsnym nadzieniem.

zdjęcie pochodzi ze strony: www.masuria.eu


Ponieważ zdecydowaliśmy się odwiedzić lokal już następnego dnia po emisji programu w telewizji spodziewaliśmy się, że ruch będzie ogromny. Tak też było. Parking pod restauracją był pełen, jednak po kilku minutach udało nam się zaparkować właściwie przed samym wejściem ;)

Pomimo tłoku, już po kilku minutach składaliśmy zamówienie przy sporym, eleganckim stoliku. Kelnerka, która nas obsługiwała była uprzejma, choć widać było, że strasznie się spieszy. Zamówiliśmy pączki z wątróbką i koniakiem (przystawka, która wykorzystana była w czasie promocji lokalu na ulicach Kętrzyna), krem z białych ryb (chcieliśmy zamówić barszcz z kołdunami, ale niestety już go zabrakło) i pulpety z dzika.

Pączki okazały się być największym zaskoczeniem tego obiadu.


Słodkawe, lekkie i zarazem wilgotne ciasto (jak przystało na najlepszej jakości pączki) nadziane zostało farszem z wątróbki i koniaku. Wierzch pączków posypany został dość obficie parmezanem, koperkiem i odrobiną cukru pudru. Zamówiliśmy jedną porcję (3 sztuki) na dwie osoby, ale powiem szczerze, że gdyby nie zdrowy rozsądek bylibyśmy w stanie pochłonąć dużo, dużo więcej ;) Pączki nie były przesiąknięte tłuszczem. Słodkawy smak doskonale pasował do delikatnego nadzienia z wątróbki, a dodatek parmezanu jakby przełamywał całość. Już szykuję się na próbę odtworzenia tego dania w warunkach domowych, bo jest to jedna z bardziej zaskskujących rzeczy jaką miałam przyjemność kosztować.


Mała wpadka przytrafiła się obsłudze podczas serwowania nam zupy. Danie otrzymałam tylko ja ;) Marcin musiał obejść się smakiem. Jak się okazało, Pani kelnerka po prostu źle zanotowała zamówienie, jednak widząc jaki mają ruch jestem w stanie zrozumieć tę pomyłkę. W zamian otrzymaliśmy jeszcze jedną porcję pączków gratis, co chyba pocieszyło trochę Marcina ;)




(przepraszam za jakość zdjęcia, ale robione było "na szybko", kiedy już zaczęłam jeść :p) 

Zupa krem bardzo mnie zaskoczyła. Pierwszy raz jadłam zupę rybną, wcześniej jakoś nigdy do mnie nie przemawiała... ale ta była naprawdę dobra. Lekko słodkawa, doprawiona oliwą z oliwek, gładka i gęsta. Dodatkiem do zupy była grzanka z ciemnego pieczywa "posmarowana" solidną porcją wędzonej ryby. Zdecydowanie polecam.

Przed podaniem dania głównego spotkało nas kolejne małe rozczarowanie. Podeszła do nas Pani kelnerka i poinformowała, że niestety została już tylko jedna porcja pulpetów z dzika. W związku z tym zamówiliśmy jedną porcję pulpetów i dodatkowo kotlet schabowy z kapustą zasmażaną.

Niestety, zaczęliśmy pałaszować jedzonko tak ochoczo, że nie pamiętaliśmy o zrobieniu zdjęcia :(

Pulpety z dzika były bardzo dobre. Lekko twarde, jednak zakładam, że taki już urok tego rodzaju mięsa. Kotleciki polane były sosem własnym (fajnie doprawiony i całkiem smaczny). Do tego dania podano nam również puree ziemniaczane (smaczne i świeże) oraz surówkę z czerwonej kapusty. Surówka zasługuje na sporą pochwałę. Była bardzo chrupiąca i przyprawiona prażonymi ziarnami słonecznika.

Kotlet schabowy z kością również był niczego sobie. Chrupiący i bardzo delikatny. Na ogromne uznanie zasługuje zasmażana kapustka - jak u mamy! :) Do tego podano również puree ziemniaczane - takie samo jak w poprzednim daniu.

Ceny w restauracji są dość przystępne. Pączki kosztują 9 zł za porcję, krem z ryb to koszt 10 zł. Dania główne z dziczyzny są oczywiście najdroższe. Za puplety z dzika zapłaciliśmy 30 zł, jednak porcja jest bardzo solidna. Kotlet schabowy kosztował 19 zł. Są to oczywiście ceny za pełne danie, a nie za samo mięsko.

Reasumując, z czystym sumieniem polecamy wizytę w lokalu "Zajazd Pod Zamkiem". Z pewnością jakość serwowanych tam potraw trafi w gusta nawet najbardziej wymagających smakoszy ;) 

Ściąga: Jak zrobić pyszną kawę?

Czy lubicie kawę? Ja jestem w tej kwestii bardzo wybredna... Lubię kawę parzoną (z fusami), ale musi być to kawa dobrej jakości. Kawy rozpuszczalnej nie lubię, a wszelkie "wariacje na temat" z dodatkami (mleko, syropy, lody) traktuję już jako deser, spożywany od święta, a nie codzienny napój... :)

Poniżej przedstawiam Wam kolejną ciekawą ściągawkę dzięki której przygotujecie różne ciekawe wersje energetyzującego napoju. :)

Smacznego!